poniedziałek, 20 kwietnia 2015

Nadprogramowe zakupy

Ile już razy dałam ponieść się emocjom i kupiłam coś, czego w ogóle nie planowałam... Wy też? Zapewne tak. Bo same wiecie jak to jest... U mnie najczęściej tak bywa, kiedy uparcie szukam czegoś konkretnego, a kiedy za cholerę w żądnym sklepie nie mogę tego znaleźć, to nagle zaczynam dostrzegać wiele innych, jakże pięknych rzeczy! A jeżeli do tego są na przecenie, to już w ogóle odpływam i tym samym staję się szczęśliwą posiadaczką kolejnej torebki, butów, bluzki czy spodni. No... może nie do końca szczęśliwą, bo przecież w dalszym ciągu poszukuję wytrwale tej niezbędnej mi rzeczy. 


I tak już szukam wytrwale ponad dwa miesiące balerin. Jak tak dalej pójdzie, to zacznie się lato i wtedy będę musiała uganiać się za japonkami. Nie wiem dlaczego, ale kompletnie w moich sklepach nic nie ma. I nie to, żebym była jakaś wybredna, marudząca... nie. Ja tylko chcę znaleźć zwykłe, klasyczne, wygodne, czarne, lub brązowe balerinki, czy jak to mówi mój Małż "baleronki" - Och! jak on nie lubi tego typu butów :P



W sumie i ja jakoś specjalnie za nimi nie przepadam, ale cóż zrobić, kiedy w nich jest tak wygodnie i swobodnie ;) Może gdybym miała rozmiar buta 37, to bym lubiła, ale niestety jestem na plusie, nie mniej jednak mam cichą nadzieję, że w końcu dopadnę jakieś cichobiegi... Z tych wszystkich poszukiwań są też nadprogramowe przyjemności... jedną z nich możecie zobaczyć na zdjęciach. Czyż te płaskie, beżowe botki nie są cudowne? Zakochałam się w nich od pierwszego wejrzenia, a kiedy spojrzałam na przecenę, wiedziałam, że będą moje <3 Wiecie gdzie je dorwałam? W Tesco :P Przecenione z 25f na 12f :)

Dzisiaj miały swój debiut, i powiem Wam, że są niesamowicie wygodne! Zakup tych butów, to jedna z lepszych moich decyzji!

A jak to jest z Waszymi nadprogramowymi zakupami? :)

wtorek, 14 kwietnia 2015

Fotografia z lotu ptaka

Fotografią interesuję się już jakiś czas, jednak przy dwóch małych rozbójnikach, ciężko o chwilę spokoju w której mogłabym wziąć aparat do ręki i zacząć działać. Rozpracować ciekawe ustawienia manualne i uczyć się na podstawie prób i błędów. Jednak kiedy już przychodzi ta chwila, doskonale wiem co chcę sfotografować i jak ma to wyglądać. Może i nie jestem profesjonalistką, a jedynie amatorką... ale czy to ważne? Chyba najważniejsza jest radość w robieniu zdjęć. Radość z dostrzeganych postępów, oraz radość z rozwijania się! Bo wiecie, w tym całym blogowym świecie, nagle wszyscy KOCHAJĄ fotografię i robi się taki wyścig szczurów, by mieć jak najwięcej czytelników i mieć mega zajebiste zdjęcia niż cała reszta. Nie jest tak? Wiadomo, nie mam na myśli wszystkich bloggerów, tak samo jak i samej siebie, bo nie mam zamiaru brać w tym udziału. Chcę czerpać radość. Po prostu. 

Ostatnio rozmawiałam z koleżanką i wspomniała mi, że widziała na instagramie ciekawe zdjęcie róż, które zostało wykonane od góry. Spojrzałam na swoje różowe goździki i wiedziałam, że będą one następne w moim obiektywie. Jak ja to mówię, fotografia z lotu ptaka. Tak wykonane zdjęcie, na prawdę potrafi ciekawie wyglądać. A co wyszło z moich poczynań? Zobaczycie poniżej :) Jednak muszę Wam powiedzieć, że z pierwszego zdjęcia jestem niesamowicie dumna!




niedziela, 5 kwietnia 2015

Rimmel MATCH Perfection 010

Nie wiem jak Wam, ale mnie osobiście bardzo ciężko jest znaleźć idealny odcień podkładu. Za każdym razem kiedy przychodzi moment by coś wybrać, totalnie głupieję... bo wiecie, albo za jasny, albo za ciemny. Mój kolor skóry jest bardzo jasny, ale żółty, a wszystkie jasne podkłady wpadają w róż. To dla mnie jakaś zmora! Bardzo często muszę mieszać ze sobą dwa odcienie, co jest dość uciążliwe.

Przy swoim ostatnim wyborze sądziłam, że tym razem udało mi się wybrać odpowiedni odcień. Postawiłam na podkład Rimmel'a MATCH Perfection, odcień 010 (light porcelain). W drogerii wydawał się być jak najbardziej ok. Sprawdzałam go kilka razy, wybrudziłam się testerem bo strasznie z niego leciało, tylko czy faktycznie opłacało się to robić?  Dlaczego się na niego skusiłam? Dlatego, że do tej pory nie znałam tego podkładu i wydawał mi się być dość ciekawy, do tego zachęcająca cena (6,99f) i odcień.




MATCH Perfection ma dość rzadką konsystencję i tym samym bardzo lekką - idealny na wiosnę oraz lato. Dzięki szklanej buteleczce z pompką, wydobędziemy odpowiadającą nam ilość kosmetyku. Pompka się nie przycina dzięki czemu mamy nad nią kontrolę. Osobiście lubię podkłady z pompką. Jeden, jedyny raz pokusiłam się o zwykłą buteleczkę... o rany, ile ja przez to podkładu zmarnowałam, a przy tym nerwów. Nigdy więcej!
Konsystencję ma bardzo przyjemną. Jest rzadki (może dla niektórych aż za bardzo), bardzo łatwo się go rozprowadza i nie sprawia on w tej czynności żadnych trudności. Niestety Podkład jest stworzony dla osób, które nie mają problemów z cerą. Słabiutko kryje, czego w sumie można się domyślić, widząc konsystencję. Nie mniej jednak, nadaje skórze zdrowy i świeży wygląd. Nie tworzy smug, plam, a już tym bardziej efektu maski i co najważniejsze, nie ciemnieje!
Mój kolor niestety wpada w róż...  w drogerii jakoś wydawał mi się lekko żółtawy... wszystko przez to ich oświetlenie. Pozostaje mi jedynie mieszanie go z innymi podkładami, ale nie powiem, mam w planach kupienie jeszcze jednej sztuki w innym odcieniu :)
Utrzymuje się do ok 5,6 godzin bez poprawek - jak dla mnie całkiem ok.



Gdyby MATCH Perfection miał lepsze krycie, byłby dla mnie perfekcyjny... Jednak nie można mieć wszystkiego  ;) Tak czy inaczej, polecam!

sobota, 28 marca 2015

Tattoo on collarbone

25/03/2015 spełniłam swoje małe marzenie...  Wytatuowałam drobny napis na lewym obojczyku. Efekt końcowy? Wyszedł jeszcze lepiej, niż mogłam sobie wyobrazić :)
Wiecie jak u mnie w mieście jest ciężko znaleźć dobre studio tattoo? Po przeogromnie długich poszukiwaniach, udało mi się wyszperać w necie chłopaków z dalszego miasta - polaków, ze świetnymi pracami! Stwierdziłam, że nie ma co czekać, tylko trzeba umawiać się na spotkanie :) Pominę moją "cudowną" i jakże pokomplikowaną podróż... Najważniejsze, że udało mi się dotrzeć autobusami, pociągami i taksówką! Spóźniłam się zaledwie półtorej godziny... Nienawidzę się spóźniać. Mimo tego wszystkiego załapałam się jeszcze i tak o to jestem prze szczęśliwą posiadaczką pierwszej dziarki, która jest dla mnie dość ważna.
Zdradzić Wam mały sekret? Już rozmyślam nad kolejny tatuażem... To jest całkiem przyjemny ból.